Początek
Komentarze: 0
Zwierzenia psuedologika.
Witaj w mojej rzeczywistości, drogi czytelniku. W rzeczywistości, która często jest zabarwiana, zakłamywana lub czasami po prostu wymyślona. W rzeczywistości, gdzie wszystko, nawet te najtrudniejsze rzeczy wydają się proste, ponieważ mój umysł, drogi czytelniku, nie pozwala mi uwierzyć w to, że coś może nie być łatwe.
Możesz chcieć zapytać „Któż to taki ten pseudologik?”. Otóż pseudologik, to osoba która skłonna jest do patologicznego kłamania. Bardzo często, nawet gdy prawda nie jest taka trudna do zaakceptowania, potrafi nie przebierając w terminach „ściemnić”. Osoba taka, przedstawia się w jak najlepszym dla siebie świetle i uwielbia, gdy ktoś z jego otoczenia w te kłamstwa wierzy.
Taki właśnie jestem ja. Nie potrafię zaakceptować myśli, że ktoś potrafi mnie polubić za to jaki jestem. Nie jestem w stanie dopuścić do siebie tego, że jestem wystarczająco dobry, dlatego zabarwiam swoją osobę różnymi wyssanymi z palca historiami.
Myślisz pewnie drogi czytelniku, że mogę pochodzić z rodziny patologicznej. Otóż nic bardziej mylnego. Nadal mam oboje rodziców, którzy żyją w szczęśliwym związku. Mam siostrę, która jest najnormalniejszą osobą, z co prawda trudnym charakterem, ale normalną. Mam dziadka, który wierzył we mnie w każdym możliwym momencie mojego życia (oczywiście dopóki nie zawiodłem go któryś raz z kolei). Mam rodzeństwo cioteczne, które kocham, a zwłaszcza brata z którym dzielę masę zainteresowań.
Mam również narzeczoną. Nic w tym dziwnego? Poczekaj. Jeszcze się nad tym zastanowisz.
Jest to drugie tego typu pisemne wyznanie. Jedno pomogło przełamać mi się, aby o takich sprawach rozmawiać bardziej otwarcie. Teraz po prostu wydaje mi się, że od natłoku myśli rozsadzi mi głowę, dlatego sporo rzeczy chciałbym przelać na wirtualny papier.
Jesteś gotów na niesamowitą historię? Rozsiądź się wygodnie. Trochę to może potrwać.
Moja historia zaczęła się w Polsce. Urodziłem się i wychowałem w jednym ze sporych miast w Polsce. Chodziłem do sportowej klasy w podstawówce, później do podobnej klasy w gimnazjum.
Dzieckiem byłem normalnym, bawiłem się, biegałem za piłką… Wiecznie na podwórzu. Były to znakomite lata, bez telefonów komórkowych, potężnych komputerów i swobodnego dostępu do internetu.
Moja rodzina nigdy nie była przesadnie bogata, ale głodem nie przymieraliśmy. Ojciec zajmował solidne stanowisko w dobrze znanej firmie, matka handlowała skórami na miejskim rynku. Dziadek, były wojskowy, który mieszkał z nami dostawał wysoką emeryturę. Moja rodzina mogła pozwolić sobie na wiele. Samochód, telewizor wraz z dekoderem od Canal + (kiedyś to było coś), a wkrótce i jeden z pierwszych komputerów. Nigdy nie narzekałem na brak zabawek, ciuchów (może nie tych markowych, ale w dziurawych slipkach nie chodziłem), słodyczy no i przede wszystkim jedzenia. Tego ostatniego mieliśmy zawsze pod dostatkiem (zasługa stanowiska ojca który przywoził do domu masę fantów).
W szkole byłem przeciętnym uczniem, ale zawsze mieściłem się w średniej, dzięki której na świadectwie widniał czerwony pasek. Miałem niesamowicie chłonny umysł jeżeli chodzi o języki obce. Angielski był moim konikiem, a to z prostej przyczyny. Jako dziecko dorwałem w swoje ręce „Angielski z Waltem Disneyem” i to właśnie dzięki tej książce tak polubiłem ten język.
Niby wszystko wydaje się normalne prawda? Otóż tak było! Nic w moim życiu nie odbiegało od normy. Miałem wszystko to czego chciałem (oczywiście w granicach rozsądku). Kolegów miałem również dobrych. W sumie to nic dziwnego, jak z większością z nich bawiłem się łopatkami jeszcze za czasów słabo rozwiniętej kijanki.
Punktem przełomowym w tej historii jest moment w okolicach moich trzynastych urodzin. Matka nagle oznajmia, że praca w Polsce nie przynosi już praktycznie nic, dlatego podjęła decyzje o wyjeździe za granicę. Niby nic wielkiego, wiadomość przyjąłem ze spokojem i jakoś nie specjalnie się tym przejąłem.
Oczywiście brakowało mi matki. Zauważałem non stop jej nieobecność. W końcu to matka. W tym wszystkim mój kontakt z ojcem, który zawsze był znakomity, też delikatnie podupadł. W sumie czemu się dziwić? Nie było go przez większość tygodnia w domu. Wracał tylko po to by odpocząć w niedzielę i wyjechać w trasę w poniedziałek. To był smutny okres. Często czułem się samotny, ale szczerze drogi czytelniku, sam nie wiedziałem co to za uczucie. Nie rozumiałem, że ta samotność, jest samotnością. Dziwne, prawda?
Pół roku po wyjeździe matki, ojciec postanowił dołączyć do niej. Wyobraź sobie drogi czytelniku, jak pięknie to wyglądało z perspektywy trzynastolatka. Rodzice są ponad tysiąc kilometrów od domu, a jedyną osobą przed którą odpowiadasz jest siostra, która nie jest nawet pełnoletnia. Z takiej perspektywy, świat wydawał się piękny. Niestety, najważniejsze decyzje podejmujemy w momencie kiedy o życiu nie wiemy absolutnie nic.
Po wyjeździe rodziców, moje oceny spadały jak po równi pochyłej. Z czwórkowo-piątkowego ucznia, stałem się mierny, niektórzy powiedzieliby, że to kolejny tuman. Moi rodzice postanowili ściągnąć mnie do siebie.
Na myśl o wyjeździe cieszyłem się ogromnie. Jako gówniarz, ciekawy świata i nowej kultury byłem jak w ekstazie. Dokończyłem rok szkolny jeszcze w gimnazjum w Polsce i wyjechałem na podbój zachodniego świata na dwa dni przed moimi czternastymi urodzinami. Świat na zachód od kraju w którym się urodziłem szybko mnie rozczarował. Jedyną ciekawą rzeczą była nauka nowego języka. Szybko zakolegowałem się z rówieśnikami, ale nie było to już to samo co w Polsce. Do momentu, aż poznałem nowego osobnika z Polski. Dla bezpieczeństwa jego tożsamości, nazwę go Artur.
Otóż Artur, człowiek rok młodszy ode mnie podzielał wszystkie moje pasje. Spędzaliśmy bardzo dużo czasu wspólnie, czy to w parku biegając, czy grając w piłkę, czy przed komputerem, rozmawiając ze sobą podczas rozgrywki w mało popularne tytuły. Zaprzyjaźniliśmy się prawdziwie. Zaprzyjaźniliśmy się na tyle, że Artur postanowił przedstawić mi swojego brata, który był dwa lata starszy od niego, czyli rok starszy ode mnie. Paweł, bo o nim mowa, okazał się dla mnie bardzo ważną osobą, która wielu rzeczy mnie nauczyła. Nasze podejście do życia było bardzo podobne. Bawiliśmy się wspólnie na imprezach, siedzieliśmy na ławce popijając piwko, rozmawiając o sprawach ważnych i ważniejszych. To z nimi, Arturem i Pawłem, zapaliłem swoje pierwsze skręty, to z nimi pojechałem na swoją pierwszą poważną dyskotekę. To z nimi miałem swoje pierwsze nocne posiedzenia przed konsolą z piwem w ręku. Wtedy byłem bardzo szczęśliwy.
Wiem, zaczynam przynudzać, ale postać Artura i Pawła jest stosunkowo ważna dla mojej historii. To już koniec wprowadzenia w moje życie. Teraz przechodzimy do tortu, a wisienka zostanie położona bardzo późno… Ten tort ma wiele warstw.
Zaczęło się od tego, że najzwyczajniej w świecie nie zdałem do następnej klasy. Nic wielkiego prawda? No przecież nie jestem jedyną osobą na świecie której groziła poprawka. Bo tak, miałem szansę poprawić ocenę, ale… Nie powiedziałem o tym rodzicom. Zapewniłem ich o tym że wszystko poszło jak z płatka. To było pierwsze poważne kłamstwo które sprzedałem rodzicom. Oczywiście uwierzyli w to, bo nigdy nie dałem im podstaw do tego, żeby musieli mnie sprawdzać. Kiblowałem więc, ale zamiast ogarnąć się w przyszłym roku szkolnym, ja jeszcze bardziej zacząłem to olewać. Zaplątałem się w wirtualnym świecie gier masowych, gdzie mogłem stać się kimś innym. To bardzo częsta przyczyna uzależnień od komputera. Brak poczucia spełnienia popchnęło mnie w stronę świata gdzie mogłem być kim chciałem. Olewałem szkołę coraz bardziej, opuszczałem całe dnie, a oceny miałem w nosie. Jedyne co liczyło się wtedy dla mnie to ekran komputera i ewentualne piwo z Arturem i Pawłem.
I wyobraź sobie drogi czytelniku, że to kłamstwo o szkole trwało całe trzy lata i ciągnęło się jeszcze siedem miesięcy po wyrzuceniu mnie ze szkoły. W międzyczasie oczywiście przewijały się też zawody miłosne, o których naprawdę nie chcę pisać.
Trzy długie lata okłamywałem rodziców, że jestem wzorowym uczniem, który już za rok będzie wybierał uczelnie… Zastanawiasz się może, dlaczego nikt niczego się nie domyślił? Otóż moi rodzice nie znali języka obowiązującego w kraju w którym żyliśmy. Mogłem im wciskać wszystko co tylko chciałem i wiedziałem o tym że to wszystko ujdzie mi na sucho. No ale przecież prawda wcześniej czy później wychodzi na jaw. Rodzice w końcu się dowiedzieli o tym, co się stało. Ich świat się zawalił. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo przecież nie mogę być pewien tego jak się czuli. Zaufanie którym mnie obdarzyli wypaliło im prosto w twarz.
Wszystkie moje przywileje zostały ukrócone, a zostało nakazane, że skoro szkoła nie jest dla mnie, czas wysłać mnie do pracy… Ale jak to się rozwiązało z pracą, opowiem ci drogi czytelniku innym razem.
Dodaj komentarz